Młody tym razem bez problemów doczekał północy (nic dziwnego, aż niewiarygodne jak wzorcową sową jest ten bączek), a że z okien widok mieliśmy mizerny, postanowiliśmy przejść się na krótki spacer do parku, gdzie zawsze jest aż nadto „strzelaczy”.
Przeczytane: Akta Dresdena
Mój mąż dostał w prezencie 6 pierwszych tomów cyklu o Harrym Dresdenie, autorstwa Jima Butchera. MAG parę lat temu zakupił licencję, wydał reedycję wcześniejszych 5 tomów plus tom 6, wcześniej w Polsce niedostępny. A że do tego zrobił w grudniu przyjemną promocję, to żal było nie skorzystać, zwłaszcza, że okazja prezentowa była ;)
Pierwszy tom zaczęłam w Nowy Rok (mąż miał solidną przewagę paru dni). Czytało się szybko, ale do efektu „wow” brakowało sporo. Fabuła wydawała mi się trochę naciągana, akcja nieco sztuczna, ale do przeżycia. Z drugim tomem było podobnie, a do tego zaczęły mnie z lekka irytować rozważania Dresdena w związku z tym jakie i ile informacji ma przekazać zatrudniającej go jako konsultanta porucznik Murphy. Ten wątek ciągnął mi się jak flaki z olejem (mimo tego, że przerywany dość intensywną akcją), dylematy Harrego były jednocześnie idiotyczne oraz, jak się okazało później, doskonale przewidujące równie idiotyczną reakcję Murphy.
Trzeci tom zaczęłam siłą rozpędu, ale trochę już do całości zniechęcona. Niesłusznie ;) Dopiero tutaj w końcu zaczęło mnie to wciągać. Harry i Karrin w końcu uporządkowali wzajemną relację (służbową), akcja również jest mniej przewidywalna niż w pierwszych częściach, chociaż nadal całość jest napisana trochę zbyt chaotycznie.
Kolejne 3 tomy poszły mi już bardzo gładko, nie wiem czy przyzwyczaiłam się do stylu pisania autora, czy też ten styl trochę się wyrobił i poprawił (pewnie trochę jednego i drugiego). Wraz z kolejnymi tomami zyskujemy coraz więcej wiedzy na temat pochodzenia i młodości bohatera, a i Harry trochę się zmienia – w końcu zaczyna być magiem, z którym trzeba się liczyć.
Cały cykl generalnie jest dość mroczny, trochę brutalnych scen, ale mi to akurat nie przeszkadza.
Pod względem graficznym – okładki są spójne, ilustracje na nich (Chris McGarth) ładnie oddają klimat. W 6 tomie korektorka przepuściła trochę literówek, we wcześniejszych nic takiego nie rzuciło mi się w oczy.
Kolejny tom pod koniec stycznia. Kupimy.
Jak zafundować dziecku traumę, czyli Mały Książę w wersji filmowej.
W środę, w ramach „comiesięcznego wyjścia do kina” wybraliśmy się w trójkę na Małego Księcia. Z młodym, wiadomo, nie pójdziemy na film dla dorosłych, piękna, klasyczna historia o przyjaźni, miłości i odpowiedzialności wydawała mi się świetnym wyborem, zwłaszcza w naszym przypadku, a do tego spodobała mi się strona wizualna, widziana na trailerach.
Nie mogłam się chyba bardziej pomylić.
[uwaga, będą spoilery]
W kinie (jak się okazało – na szczęście) byliśmy prawie sami. Oprócz nas była tylko jedna para dorosłych, wyrozumiałych dorosłych.
Pierwsze, jeszcze całkiem spokojne: „Ja nie chcę tego oglądać” usłyszeliśmy zaraz na początku filmu, w trakcie sceny przedstawiającej rozmowę kwalifikacyjną do szkoły. Poprzedni kandydat wychodzi z płaczem, komisja wygląda przerażająco, a główna bohaterka mdleje. Czegóż chcieć więcej.
Świat filmu zaludniony jest przez takich samych korpo-ludzi, mieszkających w takich samych kwadratowych domkach. Jedynym odstępstwem jest rzecz jasna sąsiad, stary pilot i jego malowniczy, zagracony domek z teleskopem na dachu, zwany tutaj koszmarną ruderą ;) Graficy zrobili kawał dobrej roboty, to na pewno plus, ale chyba jedyny. Piękny jest wizualny kontrast między historią 9-letniej dziewczynki i jej uporządkowanej mamy, których życie kręci się wokół harmonogramu, magnesów i wypunktowanej „drogi do sukcesu”, a opowieścią Antoine’a de Saint-Exupéry’ego o spotkaniu z małym chłopcem mieszkającym na pewnej asteroidzie. Zupełnie inny styl animacji, ale świetnie narysowana i jedna i druga wersja. Bibułkowy ogon lisa – cudo!
Co do fabuły natomiast… Moim zdaniem reżysera z lekka poniosło, zwłaszcza w drugiej połowie. Sceny w korpo-świecie, z przerysowanymi postaciami pracowników i ich szefa, z dorosłym Małym Księciem, w fabryce spinaczy, czy co to tam było, wywołały u małego niemalże histerię. Nie pomogło wzięcie na kolana, płakał, że chce wyjść, że nie chce oglądać. I pewnie wyszlibyśmy, ale bardzo liczyłam na to, że zakończenie jednak przekona go jakoś, że film nie był taki straszny.
Cóż, uschnięta róża nie pomogła ;)
(Mnie zresztą też to nie przekonało, zdecydowanie wolałabym, żeby zostawiono tu oryginalne, niedopowiedziane zakończenie, a dorosły Mały Książę (a poza tym, DOROSŁY Mały Książę?? Hello?) cofnięty magicznie w czasie i anihilowane baobaby nijak nie były usprawiedliwione fabularnie. Ot, twórcy filmy chyba się zagalopowali i nie wiedzieli jak wybrnąć, więc pomyśleli, że jak zrobią puff i wszystko będzie ok, to będzie ok. Nie. Nie jest ok.)
Film reklamowany jest jako pozycja dla dzieci, ale dla małych dzieci zdecydowanie nie jest. A już na pewno nie dla małych dzieci, które bardzo emocjonalnie reagują na sceny opowiadające o tym, że komuś dzieje się coś złego.
Zamiast rozmowy o przyjaźni, asteroidach, baranku w pudełku i pozytywnych emocjach mieliśmy rozmowę o śmierci, usychaniu i maszynach przerabiających przedmioty na spinacze i o tym, że szkoła wcale tak nie wygląda.
Tydzień w pigułce: 24-30 sierpnia
24.08 Kurier przyniósł pudło, jeje!; 25.08 Jeżdżę w tę i nazad po mieście; 26.08 W poczekalni można solidnie przyekspić; 27.08 Z tego lepszego profilu poproszę; 28.08 Z daleka sielankowa scenka – ale jak przyjrzeć się bliżej to wzrok mordercy; 29.08 Spaghetti ze szpinakiem; 30.08 Jak w pół godziny stworzyć krajobraz jak po trzęsieniu ziemi
Tydzień w pigułce: 17-23 sierpnia
17.08 Nowe nabytki w przedszkolnym garażu; 18.08 Pierwsze dynie; 19.08 Hulk je tylko zielone lody; 20.08 Notes dla pani Marysi; 21.08 Zupa dyniowa ze ślimaczkami z ciasta francuskiego z serem i pesto; 22.08 Wioski Świata; 23.08 Co dobrego można by tu z jabłek…
Tydzień w pigułce: 10-16 sierpnia
10.08 Kapitan Hook, wesja ulepszona; 11.08 Indianin musi mieć łuk; 12.08 Perseidy (tak, na żywo BYŁO je widać); 13.08 Morze nie morze, pizza musi być; 14.08 O tej porze w końcu po plaży da się chodzić; 15.08 Ostatnia atrakcja przed wyjazdem; 16.08 A u nas leje!
Tydzień w pigułce: 3-9 sierpnia
3.08 Zimna woda im nie straszna; 4.08 Kaszubski Park Miniatur; 5.08 Rowerem wodnym; 6.08 Zachód słońca w Ustce; 7.08 Widok z huśtawki; 8.08 Na plaży dziki tłum, więc idziemy na basen; 9.08 Grill
Tydzień w pigułce: 27 lipca – 2 sierpnia
27.07 Miłorząb na spacerze; 28.07 Woda!; 29.07 Żadne pudełko nie może stać puste; 30.07 Ulubiona trasa spacerowa; 31.07 Ślimak, ślimak pokaż rogi; 1.08 Tańce dworskie na Rynku Głównym; 2.08 630 km i 9 godzin jazdy
Walka o wodę
Podobno są jeszcze gospodarstwa domowe pozbawione dostępu do ciepłej wody. W raporcie GUS z roku 2012 (może jest nowszy, ale nie udało mi się na szybko znaleźć) twierdzą, że w tymże roku pozbawionych dostępu do ciepłej wody bieżącej było 4,9% gospodarstw domowych. (Przy czym pozbawionych zimnej wody bieżącej było 0,6%).
My pozbawieni ciepłej wody co prawda nie jesteśmy, przynajmniej wg statystyk, ponieważ w kuchni ciepła woda jest (mamy tam osobną instalację i przepływowy ogrzewacz wody). Natomiast tydzień temu, w poniedziałek, gazowy piecyk w łazience postanowił odmówić współpracy (i tradycyjnie w momencie, jak kąpiący się akurat był już pokryty pianą). Mycie zostało dokończone metodą lania ciepłej wody z miski. We wtorek udało się go jeszcze zmusić do uruchomienia (i nastąpiło hurtowe mycie całej rodziny, bo jak zakręcimy wodę, to kto wie czy po raz kolejny uda się uruchomić – bardzo słusznie, bo już więcej się nie udało). W środę zapadła decyzja o wymianie na nowy. Aha.
W piątek firma, z którą się umawialiśmy poinformowała nas, że niestety ten egzemplarz (nowy, ale powystawowy, za to w super promocji cenowej), który nam proponowali został właśnie zainstalowany u kogoś innego. A możemy kupić taki całkiem nowy, z katalogu, ale zamontują dopiero w poniedziałek.
Zmieniliśmy firmę. W tej drugiej co prawda też nie dało się umówić ani na piątek, ani na sobotę.
Wczoraj przyjechał pan z piecykiem, rurkami i całym sprzętem. Przystąpił do montażu, powiercił trochę, poprzykręcał rurki, tadam! Mamy ciepłą wodę!
Piecyk uruchomił się dwa razy. A potem zaczął się krztusić. Następnie przestał odpalać całkiem, tylko iskrownik chodził. Po 10 minutach nawet to już nie działało. Pan instalator jak się okazało nie jest panem serwisantem, nie ma uprawnień.
Centrala została poinformowana o zaistniałym fakcie, obiecali przysłać serwisanta jeszcze tego samego dnia, jak tylko skończy umówione wcześniej naprawy/przeglądy/cośtam. Przyjechał po godzinie 20, rozłożył sprzęt i po 15 minutach poinformował mnie, że nie ma części, która się zepsuła.
Dzisiaj przyjechał następny serwisant (tamten pracuje w godzinach popołudniowych) – sprawdził wszystko, wymienił część, której poprzedni nie posiadał. Piecyk odpalił! Jejeje.
A potem przestał.
Odpalił.
Przestał.
Odpalił.
Nie odpalił już wcale.
Mechanizm zapłonowy do wymiany.
Pojechał po niego, bo nie miał go ze sobą.
Wrócił, wymienił.
Powtórka z rozrywki, z tym, że nie padł całkiem. Odpala albo nie. Odpala po 2 sekundach. Albo po 6. Albo wcale.
Właśnie pojechał po nowy piecyk. Innej firmy.
Czekam.
Tydzień w pigułce: 20-26 lipca
20.07 Manicure; 21.07 Omlet z twarożkiem i dżemem jagodowym; 22.07 In progress; 23.07 I co się gapisz?; 24.07 Nowy kapelusz taty; 25.07 Kolejna partia zielonych zamknięta w pace, znaczy słoikach – tak, o tej porze; 26.07 Z okazji urodzin jednej babci i imienin drugiej;